1 maja 2011 r. Rzym: Z beatyfikacji Jana Pawła II - Oby nie był bezrobotny

Naszego papieża spotkałem pierwszy raz, gdy był jeszcze kardynałem w 1977r. na oazie w Olczyk. Zakopanego, gdzie byliśmy na dniu wspólnoty. Następny raz już w Rzymie w 1980 roku na oazie III stopnia, oraz na licznych Jego pielgrzymkach w Polsce. Bardzo chciałem pojechać do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II. Szczególnie, że nie byłem na pogrzebie. Tuż przed Rzymem, jeszcze w autokarze dumnie założyłem na siebie koszulkę z logo Domowego Kościoła, którą nabyłem kiedyś w Kaliszu i zaopatrzony w narodową flagę z przedstawicielami innych wspólnot, z którymi podróżowałem, ochoczo ruszyłem przed siebie. To były niezapomniane 24 godziny spędzone w Wiecznym Mieście. Pomimo padającego dość intensywnie deszczu, który przywitał nas na parkingu, trochę zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi ruszyliśmy metrem w stronę centrum. Nikt nie liczył na wygodę, a pokonać prawie dwa tysiące kilometrów nie było wcale tak łatwo. Ale liczyła się tylko obecność na beatyfikacji i wspólna modlitwa. Już w metrze pewien włoski ojciec patrząc na naszą biało - czerwoną flagę z orzełkiem mówił synkowi: Grande Polacchi - Wielcy Polacy. Oznaki sympatii i uznania były nam okazywane wielokrotnie. Wieczne Miasto w czasie beatyfikacji Jana Pawła II stało się na moment drugą stolicą Polski. Wszędzie pełno Polaków, którzy akcentowali swoje przybycie. Tej nocy Rzym nie spał, podobnie jak wszyscy pielgrzymi. Przez całą noc w centrum było otwartych dziewięć kościołów, w których trwała spowiedź w wielu językach i adoracja Najświętszego Sakramentu. Weszliśmy na krótką adorację do kościoła św. Agnieszki przy fontannie czterech rzek. Ci jednak, którzy pragnęli dotrzeć w niedzielę na plac św. Piotra musieli ruszyć dalej.

Od zamku św. Anioła od godziny 20 rozpoczęło się stanie w kolejce - nasza powolna wędrówka, która prowadziła do celu naszej pielgrzymki. W tłumie ludzi oczekujących na wejście na plac natrafiliśmy na ojca Jana Górę z Lednicy, który przyjechał do Rzymu z dość liczną grupą. Powiedział: to jest następny cud JPII; znów zgromadził On wokół siebie rzesze ludzi z całego świata.

Drogę, którą pokonuje się w normalnych warunkach ok. 10 minut, my przemierzaliśmy przez 10 godzin. Tłum był tak wielki, iż Via Conziliazione pękała w szwach. Było niemożliwością, aby się przewrócić, albo kogoś przepuścić, kto odłączył się od grupy. Taki był ścisk. Każdy tylko marzył, aby dostać się na plac św. Piotra, aby być jak najbliżej. Relację z Circo Massimo oglądaliśmy na telebimach, które były dość gęsto ustawione na długości całej ulicy.

Godziny kryzysu, fizycznego zmęczenia przyszły tradycyjnie między godziną 3 a 6 rano. Natury nie da się oszukać. Noc jest do spania, a o spaniu nie szło nawet pomarzyć. Ale tej nocy to nie było ważne. Mieliśmy wszak co robić. Przywieźliśmy bowiem ze sobą niemały bagaż intencji modlitewnych. Zresztą cały czas nieustannie słychać było śpiewy w różnych językach świata wychwalające wielkość, wspaniałość i miłosierdzie Boga. Jednak najbardziej słychać było Polaków. Ok. 5 nad ranem, gdy już zaczęło świtać, odśpiewaliśmy razem "Kiedy ranne wstają zorze". Ci, którzy mieli dość determinacji i szczęścia, dostali się na plac. Wielu pozostało na Via Conziliazione i jeszcze dalej. My o godz.8.20 byliśmy już szczęśliwi na placu Św. Piotra.

Tak jak kiedyś, był on znowu biało - czerwony. Morze polskich flag. Ogromna rzesza Polaków. Jeszcze tak niedawno słuchaliśmy doniesień o tym, jak mało pielgrzymów z Polski zgłosiło swoje przybycie. A tu proszę,  niezliczona ilość powiewających polskich flag. Ogromne wzruszenie. Byłem dumny, że jestem Polakiem. To na pewno nie przypadek, że z placu św. Piotra w niedzielę Miłosierdzia Bożego na cały świat rozeszły się te właśnie dwa kolory - biały i czerwony, które wypłynęły z serca Jezusa Miłosiernego, a które wszystkim przypominały o tym właśnie święcie, które ustanowił nasz papież.

Kulminacją radości tego dnia było ogłoszenie światu, że mamy nowego błogosławionego. I gdy na bazylice św. Piotra odsłonięty został portret Jana Pawła II, to właśnie wtedy prawie wszystkim zaszkliły się oczy i popłynęły łzy wzruszenia i radości. Na placu wybuchł prawdziwy entuzjazm. Rozległy się gromkie oklaski, a nad placem  długo powiewały flagi. Brawa trwały i nie ustawały bardzo długo. Nawet wtedy, gdy na plac wniesiono relikwiarz z krwią nowego błogosławionego. Wzruszeni tą beatyfikacją byli niemal wszyscy, poczynając od włoskich policjantów, a skończywszy na gwardzistach szwajcarskich. Nikt nie ukrywał łez, bo one same wypływały z oczu. Ale to były inne łzy niż te, co płyną zazwyczaj.

Pragnę w tym miejscu podzielić się jeszcze jednym przeżyciem. Gdy po komunii świętej Papież Benedykt XVI przemówił po polsku, podnieśliśmy odruchowo nasze flagi do góry. I w tym momencie dało się poczuć powiew wiatru wypełniającego cały plac. Jakby tego samego lekkiego powiewu, który zamknął w dniu pogrzebu księgę Pisma św. leżącą na trumnie JP II. Aż mi dreszcze przeszły po plecach.

Trudno oddać atmosferę, która panowała na beatyfikacji JP II. Sam widok tych wszystkich pielgrzymów z całego świata zapierał dech w piersi. Nawet w naszym autokarze była polonia z Australii, USA i Niemiec oraz z wielu miast Polski (dołączyłem do grupy z Tarnowa). Ci wszyscy, którym opatrzność Boża zezwoliła uczestniczyć w tym wielkim wydarzeniu zapamiętają to na całe życie.

Jeszcze chcę powiedzieć na zakończenie o białym gołąbku, który od czasu do czasu pojawiał się przez całą noc nad oczekującym tłumem, jakby chcąc sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Krążył on później jeszcze podczas uroczystości. Był tak jasno biały, jak sutanna naszego papieża. Rozmawialiśmy o tym w autokarze. Wiele osób go widziało i się temu dziwiło.

Jan Paweł II prosił nas, Polaków, abyśmy się za Niego modlili zarówno za życia, jak i po śmierci. Dzisiaj te słowa są już nieaktualne, ponieważ teraz to już On będzie się wstawiał za nami. Dobrze jest mieć w niebie takiego orędownika. Wszak był On również wielkim sympatykiem oaz. Nie pozwólmy, aby nasz błogosławiony czuł się tam bezrobotny. Dlatego za Jego wstawiennictwem prośmy Boga w tych intencjach, które nosimy w naszych sercach, ufni w orędownictwo nowego błogosławionego, który już za swego życia modlił się w tych sprawach, o które go proszono.

 

Szczęśliwy pielgrzym Wiesław Strelczuk z DK Chełmno