
Zobaczymy Go w niebie, a tam oprowadzi nas po domu Ojca.
W piątek wieczorem 30 września dotarła do nas z Wielkiej Brytanii smutna wiadomość, że Andrzej Błażejewicz nie żyje.
Poznaliśmy się w kwietniu 1999 r. Ulka i Andrzej dołączyli do naszego kręgu. Już na tym pierwszym spotkaniu zrobili na nas ogromne wrażenie. Kiedy zaczęliśmy im tłumaczyć czym są zobowiązania odpowiedzieli, że w zasadzie oni to już robią: modlą się osobiście, razem i z dziećmi, a nawet rozmawiają o ważnych sprawach omadlając to. Idąc do domu rozmawialiśmy przez całą drogę o tym. Mówiliśmy jak dobrze, że trafili do nas. Nigdy nie zapomnę jak Ulka opowiadała, ze Andrzej codziennie wcześnie rano modlił się i przy goleniu śpiewał „Kiedy ranne wstają zorza”, a potem jak „dialogował” sobie z Panem.
To był radosny i dobry człowiek. Chętny do działania, budowania wspólnoty i pomocy. Kiedy jeszcze pracował w Chełmnie zawsze można było na niego liczyć. Potem, gdy pojechał za chlebem do Wielkiej Brytanii okazał się człowiekiem wielkiego działania. Bo żył wiarą i chciał się nią dzielić. W Tauton robił wszystko by polska parafia żyła i była otwarta dla przyjeżdżających Polaków. Uroczystości, bale charytatywne, zabawy, festyny, gazetka parafialna, ewangelizacja, założenie wspólnoty Domowego Kościoła, pomoc kapłanom, drugiemu człowiekowi, wyzwalanie innych z nałogów – troska o każdego zagubionego...
Ale największym przykładem dla mnie było jego świadectwo życia i miłości do Boga – On kochał Boga!!! I wszystko co robił z tego wynikało. I kochał ludzi, szczególnie najbliższych. Jego zatroskanie, mówienie z czułością o najbliższych, o Ulce, jego autentyczny śmiech…
Za dwa lata mieli wrócić już na stałe do Polski, naszego kręgu. Andrzejku czekałem na to dzielenie się życiem, na Twój przykład życia ewangelią, „dialogowaniem”… Nie porozmawiamy na Skype, czy w czasie Twojego urlopu w Polsce. Teraz rozmawiaj z ojcem Franciszkiem Blachnickim i wstawiaj się na nami…
Jarek